Etykiety

Zapasy

Danzig, 5 Marca 1933


Nie było chyba w tym czasie mężczyzny w Gdańsku, który przeszedłby obojętnie obok ogłoszeniowych słupów. Wśród różnorakich not urzędowych i plakatów przykuwał oko przechodnia wielki napis drukowanymi literami: "Ringen".Obramowane czarną, szeroką ramką afisze wywieszone na mieście, drukowanymi literami zapraszały co wieczór na międzynarodowe zawody zapaśnicze o gdański puchar, odbywające się w teatrze "Scala" na Dolnym Mieście. Oddalony nieco od Długich Ogrodów, obszerny, zbudowany z drewna i cegieł budynek byłego Wilhem-Theater mógł pomieścić w sumie około 1000 osób w dużej sali na parterze, a także w bocznych balkonach i galeriach. W tych dniach teatr przeżywał istne oblężenie. Licznie przybyli panowie mogli oglądać zmagania największych atletów ówczesnej Europy. Panie natomiast z przyjemnością oglądały pierwszorzędny program 'Variete' przed walkami i z rozkoszą oddawały się tańcom na parkiecie teatralnej restauracji w sobotnie wieczory.

Choć zima nadal mocno trzymała, strasząc siarczystym mrozem i gołoledziom, gorąca atmosfera udzielała się mieszkańcom miasta, spacerującym Długim Pobrzeżem obok głośno dyskutujących grupek bezrobotnych robotników opartych o barierki. Gromkie śmiechy i wzajemne przekrzykiwanie przerywał czasami brzęk spadającego "dydka" na granitowe płyty pobrzeża. Wtedy też robotnicy w pośpiechu schylali się, by łapać uciekające dziesięć fenigów, toczące się wprost pokrytej krami Motławy. Gdy szczęśliwie jeden z nich złapał i podniósł z ziemi monetę, wracali z powrotem do obstawiania wyników. Było to pewne urozmaicenie sennych dni przedwiośnia, kiedy to narzekano na brak dorywczej pracy, a pogoda nie nastrajała do zajęć w przydomowych ogródkach. 

Josef B. codziennie szybkim krokiem przemierzał Ogarną, by za Krowim Mostem skręcić w ulicę Chmielną i spotkać swoich kumpli w umówionym miejscu, tuż przy kanale, łączącym dwie odnogi Motławy. Miejsce idealnie nadawało się do obserwacji nabrzeża, przy którym przybijały obok dworca towarowego barki wiślane, przywożące polskie zboże. Gdy tylko widzieli z daleka podnoszone przęsła Krowiego Mostu, szybkim krokiem kierowali się w stronę nabrzeża, by ustawić się w kolejce wśród innych bezrobotnych z nadzieją na otrzymanie dorywczej pracy przy wyładunku. A póki co, patrzyli na taflę Motławy i omawiali wyniki poprzedniego dnia. Każdy z nich miał swojego faworyta.


Hans Schwarz jr.


Wacław Badurski


 
Modesto Tibermont

 
Gustav Motyka
 
 
Zapaśnicy uczestniczący z zawodach w Scali (zródło: wrestlingdata.com)
Gdy już przeanalizowane zostały wszystkie minione walki, przystępowano do zakładów. Wyjmowano pięć fenigów z kieszeni i wkładano do czapki Franza - robotnika z pobliskiej Kamiennej Grobli, który ołówkiem kopiowym zapisywał skrupulatnie, kto ile dał i kogo obstawia w danej walce. Codziennie odbywały się trzy pojedynki, lecz rzadko udało się rozegrać wszystkie, głównie z powodu zaciętej walki obu rywali. Jeszcze rzadziej zdarzało się, by wszystkie walki zakończyły się wynikiem rozstrzygającym. W takim wypadku trzeba było czekać dzień lub nawet dwa, by przekonać się, czy dobrze zainwestowane w zakładach pieniądze się zwrócą.

Josef B. miał dobry początek. Sam nie wie, czemu obstawiał młokosa z Niemiec. Intuicyjnie postawił na niego w pierwszych dwóch walkach, w których zmierzył się z bardziej doświadczonymi Polakami. Hans Schwarz jr. nie dość, że wygrał obie walki, to wykazując się świetną techniką, w niespełna trzy minuty pod ramiennym chwytem położył bez trudności Nowaka w drugim pojedynku, co wywołało rzęsiste oklaski na sali. Ucieszyło to Josefa bardzo, bo już po trzech pierwszych dniach zawodów, za jedną wygrawerowaną flądrę na "półdydku" włożoną w pomiętą, filcową czapkę Franza wracał do domu z pięcioma brzęczącymi dydkami w kieszeni. Za zdobyte 50 fenigów mógł następnego dnia sam pójść do Scali i przyjrzeć się zmaganiom swojego czarnego konia, który przyniósł mu już podwójne szczęście.

W sobotni wieczór Hans Schwarz junior miał walczyć ze znanym polskim atletą, Wacławem Badurskim. Ten doświadczony zapaśnik z Szamotuł, stoczył dotychczas wiele interesujących walk na turniejach w Królewcu, Czechosłowacji, Niemczech, Austrii czy Jugosławii. W samym ubiegłym roku występował trzydzieści cztery razy, zwyciężając dziewięć, a przegrywając dziesięć walk. Rok wcześniej, ten sympatyczny, o łagodnych, dziecięcych oczach atleta odnosił znaczące sukcesy, biorąc udział w międzynarodowych turniejach walk francuskich; wszędzie witano go bardzo serdecznie, a jego świetny sposób walki, siła połączona z niebywałą techniką, jednały mu dużo przyjaciół wśród widowni. W Pradze czeskiej zdobył Badurski pierwszą nagrodę w wadze średniej i czwartą w ciężkiej, kładąc mistrza Europy Hallę i mistrza Czech Bednę na łopatki.

Johann Joseph Schwarz, który przyjął swój pseudonim po sławnym ojcu atlecie Hansie, rozpoczął swoją karierę zaledwie dwa lata temu, lecz z oszałamiającym stosunkiem walk wygranych do przegranych - 19 do 2 w ubiegłym roku. W tym też roku, w czerwcu, obaj rywale spotkali się na zawodach w wiedeńskim cyrku 'Renz' po raz pierwszy. Rywalizację wygrał młody Niemiec, zwyciężając i remisując walkę z Badurskim. Z pewnością Polak będzie chciał zrewanżować się i wyrównać niekorzystny dotychczas stosunek walk w sobotę - tak myślała większość z obstawiających. Wahał się Josef B., czy nie kupić bilet na kolejny wieczór. Stać go było na miejsce stojące, ale w końcu zdecydował się zainwestować zwycięską sumę w zakłady; licząc na dalsze szczęście postawił na znowu Schwarza.

Jak donosiły lokalne gazety, w tym Gazeta Gdańska z dnia 4 Marca, pojedynek pomiędzy świetnymi technikami, Badurskim i Swcharzem, był bardzo pasjonujący i rozstrzygnął się dopiero po dwóch walkach. Obaj zapaśnicy, wśród zapału publiczności walczyli z wielkim poświęceniem, ale bez zabronionych chwytów, co nawet podkreślił w końcu pan Weygold, bezstronny i rzeczowy kierownik zawodów. Z obydwu stron używano klasycznych nowych kombinacyjnych chwytów. Walka dzielnego Polaka z olbrzymim atletą niemieckim zakończyła się bez wyraźnej przewagi jednego nad drugim. Obaj rywale przez dwa kolejne dni walczyli z mniejszym lub większym szczęściem z pozostałymi uczestnikami zawodów. Badurski pokonał w zaledwie 10 minut swojego rodaka, Nowaka. Natomiast Schwarz ostatni wieczór nie wspominał najlepiej po tym, jak przyszło mu stoczyć pojedynek z zadziornym Gustawem Mothyką. Węgier słynął bowiem z bardzo brutalnej walki, w której pozwalał sobie na stosowanie chwytów niedozwolonych. Tym razem było podobnie i Schwarz skulony padł na matę z grymasem bólu na twarzy, a Mothyka z uniesionymi rękoma pokazywał z zadowoleniem swoje napięte muskuły w geście zwycięstwa rozszalałej publiczności. Ku ogólnemu zdziwieniu, kierownik zawodów zarządził remis, a na domiar wlepił mu naganę i grzywnę w wysokości 10 guldenów. Przed rozstrzygającym starciem między Badurskim i Schwarzem, Polak wydawał się być faworytem, biorąc pod uwagę trud ostatnich walk stoczonych przez obydwu zapaśników.

Josef B. wraz ze swoimi kompanami stał oparty o zardzewiałą poręcz mostku przy skrzyżowaniu ulicy Chmielnej i Toruńskiej. Tego dnia jednak ruch na rzece był niemrawy, więc kompani oddawali się namiętnej dyskusji i obstawianiu wieczornych wyników. Przysłuchując się relacji Franza z walk z poprzednich dni, zastanawiał się, czy nie wyłożyć tym razem "półdydka" na Polaka, jednak bał się reakcji innych, którzy z niechęcią mogli przyjąć taką decyzję. Z resztą każdego z nich targała wewnętrzna rozterka; byli Gdańszczanami o niemieckich korzeniach, więc czuli solidarność z rodakiem, który na dodatek walczył przeciwko reprezentantowi mniejszości, do której w dobie wszechobecnej nazistowskiej agitacji, czuli z dnia na dzień coraz większą niechęć. Z drugiej strony była szansa na zgarnięcie całej stawki, ale to wymagało wewnętrznej odwagi. W końcu zrezygnowano z zakładów na walkę Schwarza z Badurskim, bowiem nikt z ich piątki nie obstawił Polaka.

Z relacji starszego sztauera Georga, który przyjmował ich do pracy następnego dnia, wynikało, że była to najlepsza i najbardziej dramatyczna walka wieczoru. Po zaciętych pierwszych minutach pojedynku, gdy każdy z zawodników w skupieniu starał się uchwycić w mocny uścisk ramię drugiego, walkę musiano przerwać. Schwarzowi udało się chwycił przedramię przeciwnika i rzucić Badurskiego tak mocno, że ten uderzył głową o podłogę. Publiczność oszalała w zachwycie nad akcją Niemca, lecz zaraz zamarła w oczekiwaniu; leżąc nieruchomo na macie Polak z zamkniętymi oczami i ustami zastygłymi w lekkim uśmiechu wyglądał, jakby zapadł w błogi sen. Otrząsnął się jednak, gdy wezwany lekarz wylał na niego szklankę zimnej wody i poklepał po policzkach. Podtrzymywany przez Schwarza z jednej, a z drugiej strony przez kierownika zawodów Weygolda, powoli wstał, oparł ręce na kolanach i wpatrzony w dół zgięty wpół stął tak kilka sekund. Potrząsnął głową, wyprostował się i ruszył na środek maty. Zgromadzona publiczność nagrodziła go brawami, zachęcając do dalszej walki. Nie trwała jednak długo; wciąż oszołomiony i osłabiony po uderzeniu Badurski dał się pokonać Schwarzowi w następnej akcji, w ogólnym czasie 39 minut.

Zawody trwały przez niespełna miesiąc. Walczono każdy z każdym, aż do rozstrzygnięcia; cały turniej wydawał się nie mieć końca. Po tygodniu zdecydowano za zgodą Policji rozgrywać wszystkie zaplanowane walki pomimo godziny policyjnej rozpoczynającej się o północy. Główny organizator i właściciel Scali, co kilka dni zapraszał nowego zawodnika, by podnieść atrakcyjność zawodów i ściągnąć jeszcze większą publiczność do słynnego teatru przy Długich Ogrodach.

I tak też pojawił się po tygodniu doświadczony Francuz Modesto Tibermont, walczący na arenach Europy od 1928 roku. Jego wielka, owalna twarz z małym wąsikiem pod nosem i chłodne spojrzenie wprawiały rywali w pewien niepokój, a publiczność prowokowana wyzywającym, aroganckim uśmieszkiem wyła i gwizdała na jego widok oszołomiona. Szybko jednak okazało się, że Francuz tak jak Węgier Mothyka słynie z nieczystych i brutalnych chwytów, co kończyło się zazwyczaj naganą i grzywną nałożoną przez pana Weygolda po każdej walce.

Prym w zawodach wiedli zawodnicy z Niemiec i Rosji, z którymi wyrównany bój toczyli Polacy i Rumuni. Zwłaszcza Colev odznaczył się wielką wolą walki i determinacją, która w połączeniu z dobrą techniką dała mu zwycięstwo nad Schwarzem, dla którego była to jedyna przegrana potyczka w turnieju. Wielką przyjemność i radość sprawił publiczności udział gdańskiego zawodnika, Feliksa Philipsona. Ten miejski kupiec, z zamiłowania atleta, próbował swoich sił na różnych lokalnych turniejach, na których nie miał sobie równych. Tu jednak w jedynej swojej walce uległ Hansowi Schwarzowi zaledwie po 2 minutach pojedynku. Punktem kulminacyjnym turnieju przed finałowymi walkami miał być występ światowego mistrza, sławnego fińskiego zapaśnika, Otto Huthanena, połączony z uroczystością na cześć Ernesta Siegfrieda, atlety z Królewca, z okazji jego 30 letniego jubileuszu zapaśniczego. Tłumy Gdańszczan i przyjezdnych turystów wybierały się w piątkowy wieczór do Scali, by zobaczyć i nagrodzić zwycięzców miesięcznych zmagań.

Nie wiadomo jednak, kto otrzymał gdański puchar. Lokalne gazety i ogłoszeniowe słupy milczały po minionym weekendzie. Josef B. dowiedział się od swoich kompanów w następny poniedziałkowy poranek, że walki nie odbyły się. Ludzie na mieście opowiadali i snuli różne domysły: rzekomo główny szef policji zaniepokojony wzrostem nocnych bójek kibiców - rozgrzanych atmosferą zawodów, którzy między sobą rozstrzygali spory o słuszności werdyktów sędziego Weygolda - przywrócił z powrotem godzinę policyjną w mieście; inna plotka mówiła o strajku zapaśników, którzy jednomyślnie odmówili dalszych występów i wyjechali nagle z miasta z powodu zaległych wynagrodzeń obiecanych przez właściciela Scali. Nierozstrzygnięte zawody atletów owiała aura tajemnicy i niejasności, a jak nie wiadomo, o co chodzi, to pewnie chodzi o pieniądze.

Na pierwszym planie zdjęcia, które ukazało się w lokalnych gazetach, wśród gruzowiska ścian widać wielkie drewniane okno leżące wśród powyginanych metalowych ram schodów. Po środku, przy pionowym słupie, stoi strażak trzymający wąż, z którego z dużym ciśnieniem kieruje strumień wody na tlące się resztki ognia w budynku. Obłoki dymu unoszą się w górę ku wysoko sterczącej, nadpalonej ceglanej ściany z konstrukcją ryglową. Pożar wybuch około godziny 1:30 po północy i błyskawicznie objął cały budynek. Drewniane wnętrze z ozdobnie rzeźbionymi balkonami i sufit momentalnie zajęły się ogniem. Straż pożarna, która przybyła w liczbie kilku oddziałów pod kierownictwem inżyniera doktora Eckolta, zdołała zlokalizować szybko ogień i przystąpić do gaszenia bezpośredniego źródła pożaru. Płomienie zagrażały sąsiednim budynkom mieszkalnym, w tym domu właściciela Scali, pana Bansmanna, który zdołał jeszcze obudzić swego śpiącego syna i służbę, zanim ogień ogarnął cały dom. Akcja ratunkowa była niezmiernie utrudniona przez chmury gryzącego dymu, unoszące się z morza płomieni. Raz po raz z wielkim trzaskiem i hukiem waliły się części dachu, filary i ściany teatru. Nie udało się go uratować. Po zaledwie dwóch godzinach pozostały zgliszcza okolone resztkami wysokich ścian pruskiego muru ze sterczącą na froncie fasadą z widniejącym napisem "Scala". Jak podaje Gazeta Gdańska z dnia 10 czerwca, akcja gaśnicza skończyła się około godziny 6 rano, a dogaszanie tlących się zgliszcz trwało do godzin przedpołudniowych. Podczas akcji ratowniczej jeden ze strażaków doznał silnych oparzeń i został przewieziony do lecznicy miejskiej. 

Dwa dni później lokalne gazety podały sensacyjną wiadomość. Z ogłoszenia organu senatu "Danziger Staatsanzeiger" wynika, że zadłużony gmach teatru Scala miał być sprzedany w dniu 28 sierpnia na licytacji przymusowej. Tymczasem budynek ten, jak podano przez straż - spalił się z powodu "krótkiego" spięcia?! Przetarg wygrał Pan Brunon Mazurkiewicz, który po uprzątnięciu pogorzeliska, otworzył warsztat samochodowy na miejscu byłego teatru. Za pewne, nie musiał wysoko licytować.


Relacja z zawodów, Gazeta Gdańska, Nr. 53/33

Źródła:
  1. Gazeta Gdańska, Marzec/33.
  2. Internet, wrestlingdata.com.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz