Etykiety

Drzewo


Danzig, 5 Stycznia 1933
W pewne majowe popołudnie, lokalna rozgłośnia radiowa przerwała nadawanie muzyki i podała komunikat z ostatniej chwili; w skrócie: autobus - Kokoszki - wypadek i drzewo, które stanęło na drodze rozpędzonemu bezwładnie pojazdowi z pękniętą oponą. Wbiło się na połowę jego długości i zmiażdżyło wszystkich stojących i siedzących, będących na jego drodze: trzydzieści dwie osoby zginęły a pozostałe 43 zostały ciężko ranne. Drzewo też nie przeżyło; czternaście lat później obumarłe, zostało ścięte. Czy przewrotny los zrządził, że siedemdziesiąt jeden lat wcześniej, było również niemym świadkiem podobnych zdarzeń?

Kiedy Josef B. przechodził przez Targ Węglowy w poniedziałkowy poranek, jego uwagę zwróciła młoda kobieta ubrana w elegancki płaszcz i mały kapelusik, z, pod którego wystawał biały bandaż owinięty wokół czoła. Mijając go opuściła zmieszana głowę; najwyraźniej wstydziła się swojej opuchniętej twarzy z widocznym siniakiem pod okiem. Szła bardzo powoli, obejmując lewą ręką bok; promieniujące kłucie od złamanych żeber powodowało, że zwalniała zrazu krok przystając na moment, aż ból minie. Chwilę później zobaczył ją ponownie, kiedy wychodziła z biura lokalnego towarzystwa ubezpieczeniowego, mieszczącego się przy ulicy Długiej. Kierowała się powoli przez Złotą Bramę w stronę Targu Siennego, gdzie stały w oczekiwaniu na odjazd podmiejskie autobusy.

W ubiegły czwartek, jak co dnia, mieszkańców okolicznych domów zbudził warkot zapalanego silnika autobusu, który ich sąsiad Jakub, o staropolsko brzmiącym nazwisku Matys, parkował przed domem numer 2, tuż przy drzwiach frontowych, gdzie widniała czerwona tablica z napisem: "Polski Komisariat, Mała Płonia". Trwało to zazwyczaj kwadrans, gdy spokojną okolicę, spowitą obłokami porannej mgły nadciągającej od strony Martwej Wisły przeszywał monotonny odgłos nierozgrzanego silnika, zanim kierowca wrzucając bieg, powoli ruszał drogą przez wioskę w stronę głównej drogi. Pogoda jak na początek stycznia przypominała bardziej przedwiośnie; z szarym niebem pokrytym nisko wiszącymi nad ziemią chmurami i temperaturą bliską zera. Nie było mrozu, więc silnik zaskoczył od razu, bez zbędnych tym razem przygotowań. Zamknął wiec Jakub klapę, wszedł do zimnego autobusu, by zasiąść za kierownicą i ruszył w stronę Gdańska.

Mijał powoli kolejne budynki rozsiane po obu stronach szutrowej drogi ciągnącej się południkowo od brzegów Martwej Wisły do wąskiego mostku, przerzuconego przez kanał. Wykopany równolegle do Wisły, przed niespełna wiekiem, jako część umocnień wojskowych, rozszerzał się w jego wschodniej części, tworząc fosę okalającą pozostałości po Forcie Kalckreuth. Opuszczona przez wojsko twierdza stanowiła atrakcję i punkt docelowy wiosennych spacerów wzdłuż wałów pokrytych soczystą zieloną trawą z żółto-jaskrawymi mleczami na ich zboczach. Z jego wierzchołka można było dostrzec wyrastającą nad miastem ciemną bryłę wieży kościoła Marii Panny na Starym Mieście. Po fosie pływały dzikie kaczki i łabędzie, znacząc swój szlak kilwaterem pomiędzy liśćmi kaczeńców unoszących się na tafli wody. Drewniany most wsparty na ceglanych cokołach, wynurzających się z fosy, kończył się zamkniętą bramą fortu, zwieńczoną łukiem wspartym na dwóch bocznych wieżyczkach. Była ona integralną częścią wąskiego budynku, który prowadził niczym naziemny tunel do serca fortecy, a jego ściany opatrzone małymi okienkami przechodziły płynnie w usypany wał umocnień okalających jego środek. Wysunięty przed wał ziemny budynek z trapezowym dachem i małymi okienkami po bokach, niczym kaponiera służąca do ostrzału najbliższego przedpola, znajdowała się po lewej stronie od bramy, gdy pozostałe umocnienia ukrywały się pod ziemnymi wałami porośniętymi wysoką trawą, która od dawna niekoszona, falowała na wietrze, wiejącym od strony Martwej Wisły. Na północnych obrzeżach umocnień, ciemnozielona otchłań rzeki rozbłyskiwała bielą statków wycieczkowych płynących na Zalew Wiślany: kierujących się najpierw w stronę Górek, gdzie przechodząc przez wąskie gardło śluzy i mijając po prawej trapezowe wały Fortu Neufahr wpływały na Wisłę Śmiałą, a potem skręcały w stronę Sobieszewa. Część rzeki oddzielał pas unoszących się na powierzchni ociosanych pni drzew, spławianych Wisłą przez flisaków i pozostawionych na południowym brzegu rzeki, gdzie liczne tartaki przerabiały je na deski, które następnie ładowane do wagonów i na barki przewożone były do portu.

Po niespełna 15 minutach autobus dotarł na Targ Sienny, gdzie pasażerowie udający się do Kartuz, wsiedli do autobusu, pozostawiając większe bagaże na zewnątrz przy drzwiach wejściowych. Gdy Jakub skasował należne pieniądze za przewóz, wszedł na dach, a jeden z pasażerów podawał mu bagaże do góry, by umocować je na bagażniku. Drzwi zamknęły się i autobus ruszył na Nowe Ogrody, a gdy minął budynek Senatu zaczął piąć się w górę ulicy Kartuskiej ciągnącej się w stronę Siedlec i dalej w kierunku Żukowa. Kolejny codzienny kurs do Kartuz i z powrotem.

Po dwóch godzinach zmierzał już do Gdańska. Gdy mijał Leźno, pogoda na tyle uległa pogorzeniu, że z nisko wiszących chmur zaczęło padać. Duże krople deszczu rozpryskiwały się na przedniej szybie i toczyły zacięty, chaotyczny wyścig między sobą rozpraszając skupionego na drodze kierowcę. Nagły spadek temperatury powietrza na zewnątrz, stykającego się z ciepłymi szybami autobusu spowodował, że niemal wszystkie okna zaparowały. Pasażerowie odcięci od zewnętrznych krajobrazów, rysowali małe kółka ręką, widoczne z daleka na mlecznych szybach autobusu zbliżającego się do budynków szkoły i urzędu pocztowego. Jakub szmatą poprawiał sobie widoczność ścierając parę z przedniej szyby. Trzymając jedną ręką kierownicę poczuł, jak jego auto nagle odpływa; niczym przełamując prawa fizyki nie poddaje się tarciu i bez oporów sunie po bruku, zmieniając lekko kierunek jazdy w bok. Chwycił dwoma dłońmi kierownicę. "Tylko spokojnie” - przeszła mu instynktowna myśl przez głowę, lecz pomimo delikatnych ruchów, samochód nie chciał wracać na środek ulicy. Gdy prawe koło autobusu wskoczyło na wyboiste pobocze drogi, ogarnęło go przerażenie. W zaparowanej przedniej szybie widział szerokie pole, podzielone pionowymi grubymi kreskami. "Tylko nie w drzewo!" - z jego ust wyrwał się błagalny szept niknący w odgłosie zgniatanej blachy.

W piątkowy poranek lokalne gazety podały, że dzień wcześniej, 4 Stycznia o godzinie 10 wydarzył się groźny wypadek na drodze w pobliżu Kokoszek. Autobus relacji Gdańsk - Kartuzy, marki Ford PM 54301 prowadzony przez właściciela Jakuba Matysa z Gdańska, najechał na przydrożne drzewo w skutek defektu kierownicy. Uderzenie na szczęście nie było silne, jak można sądzić po ranach odniesionych przez pasażerów. Jakub w pełni sił, od razu rzucił się do pomocy rannym, wychodzącym w szoku z autobusu, który zawisł roztrzaskanym prawym reflektorem na przydrożnym drzewie. Z pośród ośmiu osób, jedynie jedna nie mogła opuścić auta o własnych siłach. Była to młoda kobieta, którą Jakub porzucając autobus, odwiózł wraz z innymi rannymi zatrzymanym na drodze samochodem do lecznicy. Małgorzata Buczkowska, z obrażeniami klatki piersiowej i głowy pozostała przez kilka dni na dalsze leczenie w szpitalu, gdy reszta po opatrzeniu zwolniona została do domów. Na szczęście Jakub wykupił roczną polisę, dzięki której pasażerowie byli ubezpieczeni na łączną sumę 180 tysięcy guldenów gdańskich od osoby. Tak więc wszyscy poszkodowani mogli się udać się do wskazanego zakładu ubezpieczeń, by otrzymać wysokie odszkodowania od towarzystwa ubezpieczeń. Jego czekała jednak przeprawa z komisją, która przybyła z Kartuz, by zbadać przyczyny wypadku. Miał nadzieję, że nie odbiorą mu licencji na przewóz osób i nadal będzie mógł kursować wyremontowanym autobusem między Gdańskiem i Kartuzami.

Werdykt komisji był raczej pomyślny dla Jakuba Matysa, bowiem nie odebrano mu licencji na przewóz osób. W następnych latach jego firma rozwijała się prężnie: otworzył biuro na Targu Siennym (w budynku opatrzonym prostokątną tablicą: "NSDAP - Oddział Gdańskie Wyżyny"), posiadał nowe mieszkanie z widokiem na kanał Motławy opodal Szafarni(w kamienicy, gdzie na parterze, mieścił się polski urząd skarbowy). Kiedy codziennie wychodził z mieszkania i schodził na dół, kłaniał się urzędnikom skarbówki, a gdy wchodził schodami na piętro do swojego biura pozdrawiał wyciągniętą ręką mijających go partyjnych działaczy. Po wybuchu wojny zmienił nazwisko na bardziej poprawne i bezpieczne: Jakob Mathies - właściciel firmy przewozowej "Mathies". I mieszkał w tej samej dwupiętrowej kamienicy, lecz po polskim interesantach nie było już śladu.


Gazeta Gdańska Nr. 5/33 (Źródło: www.pbc.gda.pl/dlibra)
 
Przystanek autobusów dalekobieżnych na Targu Siennym (źródło: wolneforumgdansk.pl)
 

Źródła:
  1. Katastrofa autobusowa pod Kokoszkami, Gazeta Gdańska, Nr. 5/33.
  2. Katastrofa autobusu w Gdańsku, Wikipedia.
  3. Książki Adresowe Gdańska, 1933-1941.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz